ofiary fali w wojsku

W latach 1950–1955 powiększył się potencjał zbrojny armii – wyprodukowano 1200 czołgów, 600 samolotów odrzutowych, 700 samolotów szkolno‑treningowych, 6500 dział, 2400 moździerzy. W polskim wojsku przeprowadzono czystki, których efektem było odejście z armii „niepewnych” oficerów przedwojennych. Ofiary – najnowsze informacje znajdziesz w Money.pl. Kalkulator wynagrodzenia za pracę w nadgodzinach. Kalkulator dat Donald Tusk donosi o kolejnych odchodzących z armii. Donald Tusk szokuje! Armia zaprzecza jego doniesieniom o pogromie w Wojsku Polskim. Data utworzenia: 10 października 2023, 13:40. Udostępnij Ministerstwo Obrony Narodowej uważa, że uruchomienie wojskowego telefonu zaufania w sprawach dotyczących "fali" w wojsku okazało się celną i potrzebną inicjatywą. Z powodu upałów, na południu Włoch zmarły trzy osoby. W niemal całym kraju już od kilkunastu dni temperatura sięga niemal 40 stopni Celsjusza. Ich Würde Dich Gerne Kennenlernen Englisch. Dziś fala w wojsku to już historia. Ale w czasach PRL i w latach 90. dręczenie kotów, czyli młodych poborowych, przez dziadków, czyli starszych stażem kolegów, było normą i zarazem rytuałemGłuszenie kota, odpalanie zisa, dzika świnia, mucha - to tylko kilka określeń doskonale znanych starszym stażem poborowym, ale przede wszystkim tym, którzy stawiali pierwsze kroki w Ludowym Wojsku Polskim. W czasach PRL służba zasadnicza w wojskach lądowych trwała dwa lata, a w marynarce wojennej - nawet trzy. To dość czasu, by zorientować się w kwestii zasad panujących w armii. A ponieważ do wojska trafiali wszyscy zdrowi, młodzi mężczyźni, anegdoty i historie związane z mundurem wyrastały jak grzyby po deszczu. Wojskowa fala trafiła nawet do popkultury, o czym może się przekonać każdy, kto obejrzy słynny swego czasu film Feliksa Falka „Samowolka” z 1993 r. Byli żołnierze, jak jeden mąż, przyznają jednak, że obraz wyreżyserowany przez Feliksa Falka to gruba przesada. „Wydaje się, że kręcić go [film - red.] mogli ci, co słyszeli o wojsku tylko z opowieści kolegów przy wódce” - napisał w sieci jeden z niezadowolonych widzów oraz, jak można się domyślać, weteranów służby zasadniczej. Bez wątpienia na pobicia czy inne brutalne sceny nawet w wojsku z czasów PRL nie było miejsca. Nie oznacza to jednak, że życie kota było usłane różami.„Praca jest oczywiście dla kotów, a przypilnować ich musi wicerezerwa. Rezerwista winien leżeć na łóżku i nic go nie powinno obchodzić. Koty muszą przynieść mu śniadanie i kolację, czasami nawet obiad, umyć menażkę, wyprasować mundur itp. Kot powinien także, wchodząc do sali, stanąć w postawie zasadniczej, oddać honor i zameldować się jak przed oficerem: panie rezerwisto, szeregowy taki a taki prosi o pozwolenie do pozostania. Zapytany recytuje, ile szczęśliwych, słonecznych i bezrobotnych dni pozostało rezerwie do cywila. Bywają też bardziej rozbudowane wierszyki do meldowania” - czytamy w „Czerwonych pająkach” Józefa Marii Ruszara. Autor - w czasach PRL opozycjonista, a wolnej Polsce dziennikarz - służył pod koniec lat 70. w 36. Łużyckim Pułku Zmechanizowanym, a jego świadectwo jest tym cenniejsze, że opracowali je naukowcy z Instytutu Pamięci Narodowej. „Czasami czuję się jak badacz w batyskafie, obserwujący egzotyczny świat podwodnych potworów” - ta fala?Trudno odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięło się zjawisko fali w Ludowym Wojsku Polskim. Tym bardziej że w literaturze najczęściej opisuje się perypetie kotów, ale nie to, skąd wziął się zwyczaj ich prześladowania. Bezcenne są oczywiście świadectwa tych, którzy odczuli władzę starszych kolegów na własnej skórze. Ale zacznijmy od teorii. Wiadomo, że powstawanie nieformalnej hierarchii, nawet w tak sformalizowanej strukturze jak wojsko, to nic nowego. Ktoś, kto zaczyna karierę w jakiejś formacji, zawsze jest traktowany jako obcy, który musi się nauczyć panujących zwyczajów. Już w czasach II Rzeczypospolitej nie tylko młodzi żołnierze, ale nawet początkujący oficerowie musieli się liczyć z tym, że na szacunek kolegów trzeba sobie zasłużyć. Najszczęśliwszy moment dla każdego poborowego - dzień powrotu do normalnego życia. Charakterystyczne chusty szykowano całymi tygodniami, jeszcze w koszarach- To problem dużo starszy, niż mogłoby się wydawać. Swego rodzaju wkupywanie się w łaski kolegów można było obserwować w armii carskiej, a nawet legionach rzymskich. Zawsze istniał obyczaj wprowadzenia młodych wojowników do towarzystwa. Dla wszystkich zamkniętych środowisk, a takim jest również armia, zdaje się to naturalne - w rozmowie z „Nasza Historią” zapewnia gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który pierwsze kroki w wojsku stawiał w połowie lat 60. ubiegłego wieku. Dodaje, że to, co nazywamy falą, miało raczej „charakter sympatycznych żartów”, ale zdarzały się nadużycia godne potępienia. - Faktycznie, czasem dochodziło do znęcania się starszych żołnierzy nad kolegami. Takie wypaczenia tradycji to przestępstwa, które należy ścigać, jak we wszystkich innych dziedzinach życia społecznego - podkreśla wojskowy. Z nieoficjalnych relacji żołnierzy, którzy wspominają tamte czasy, wynika, że brutalna fala przyszła do Ludowego Wojska Polskiego przede wszystkim ze Wschodu. Życie poborowych z Armii Czerwonej było prawdziwą gehenną w porównaniu do tego, co przechodzili Polacy wcielani do wojsk PRL. Co ciekawe, spory wpływ na wzrost przemocy w szeregach LWP mieli... więźniowie! Trzeba bowiem pamiętać, że oni także lądowali w armii. Jedna z jednostek karnych, chyba najsłynniejsza, mieściła się w Orzyszu. Trafiali tam nie tylko ci, którzy samowolnie opuścili swój posterunek czy nie wylewali za kołnierz podczas służby. Jak już pisaliśmy w „Naszej Historii”, na pobyt mogli także liczyć działacze opozycji, a obok nich i zatwardziali recydywiści. - Subkultura [gitowców - red.] powstała w kryminale, ale w podziemiu. Wartością, wokół której zrzeszali się „git ludzie”, było obalenie komunizmu. To był polityczny wątek walki wewnętrznej w społeczeństwie, czystości, utrzymania polskości - w rozmowie z Fundacją „Animacja” przyznał jeden z byłych Żeby nie myśleć, żołnierze musieli wykonywać najbardziej absurdalne zadania. Właśnie po to, żeby nie przyszło im do głowy, że jakiś rozkaz jest bez sensu. Te wszystkie anegdoty o szorowaniu korytarza szczoteczką do zębów czy zamiataniu schodów pod górę są prawdziwe. Tak to właśnie wyglądało i spełniało swoją funkcję - kilka lat temu na antenie Polskiego Radia stwierdził Antoni Pawlak. To on napisał „Książeczkę wojskową”, reporterską relację z armii, która po raz pierwszy pojawiła się w drugim obiegu pod koniec lat 70. W razie potencjalnej agresji razem ze swoją kompanią saperów miał rozminowywać pola minowe. Z pewnością pobytu w Ludowym Wojsku Polskim dobrze nie relacji Pawlaka, w III RP dziennikarza i rzecznika prezydenta Gdańska, wynika, że fala, ale też armia jako taka, była zdominowana przez przemoc. Jego zdaniem niszczono tam ludzi. „Większość strasznych rzeczy, które działy się w wojsku, nijak się miała do przepisów. Były wymysłem kadry albo starego wojska, czyli fali. Po to, żeby utrzymać dyscyplinę, porządek” - relacjonował Pawlak. Podkreślał, że taki system świetnie funkcjonował. I wcale niełatwo było się przeciwstawić. „Kiedy pisało się skargę na oficera, on dostawał ją pierwszy. Jedyną instytucją, do której można było napisać skargę, poza drogą służbową, był Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego” - wspominał. Jak mówił, w pułku nikt nie bał się niczego bardziej niż kontroli. A ta była standardową procedurą po każdym donosie. Co ciekawe, Antoni Pawlak zapewnia, że nawet jako starszy stażem wojskowy nigdy nie miał pokusy, by gnębić młodszych kolegów. „Próbowałem kiedyś pomóc młodemu żołnierzowi, który był strasznie tłamszony. I zauważyłem, że on się mnie coraz bardziej boi, z każdym słowem. Myślał chyba, że mój pomysł na to, jak go zgnoić, był na tyle wyrafinowany, że go nie rozumie. Ale była też gotowość i przyzwolenie ze strony młodych [na falę - red.]: tak musi być, musimy przez to przejść” - opowiadał autor „Książeczki wojskowej”. Zupełnie inne podejście cechowało z kolei Józefa Ruszara. Z lektury „Czerwonych pająków” wynika, że wręcz czekał na świeży narybek. Czy można nazwać go sadystą? On sam siebie określa mianem „badacza”.Przysięga młodego rocznika podchorążych, rok 1982„Podnieciłem się naukowo. Rysiek nie lubi tego typu imprez. Jest zresztą z tych, którzy muchy nie skrzywdzą. Gdy ma wydać rozkaz żołnierzowi, to widzę, jak się męczy (...). Mimo to Rysiek wie, że potrzebuję tego typu doświadczeń i obserwacji, bo jest jednym z wtajemniczonych. Często nosi moje listy, a czasami przechowuje moje notatki” - pisał w wojsku Ruszar. A nawet przyznał się, że podjudzał kaprali do „zabawy” z jednym z kotów! Sytuacja, którą opisano w książce, dla nieszczęśnika skończyła się dobrze. Wyszedł cało z opresji i przynajmniej tym razem nie padł ofiarą bardziej doświadczonych stażem poborowych. Fala mierzona centymetremChociaż relacje Ruszara i Pawlaka różnią się, łączy je czas powstawania - oba teksty zostały napisane podczas służby w latach 70. Punktem zbieżnym jest także słownik czy też leksykon żołnierskiej gwary. I choć dostępne źródła mówią, że fala nie była praktykowana wszędzie, to jednak w obydwu publikacjach można znaleźć słownictwo, które jej dotyczy. Dlaczego? Być może ze względu na zachowanie kadry zawodowej. „Sekcja polityczna próbuje z tymi zwyczajami walczyć, jednak robi to bez specjalnego przekonania. I nic dziwnego (...). Próby walki z tymi zwyczajami na szczeblu kompanii kończą się przeważnie sromotną klęską kadry. Prowadzą do sytuacji, kiedy nikt nie pracuje. Starzy, bo nie wypada ze względu na falę, a młodzi, bo co mamy być gorsi” - czytamy na kartach „Książeczki wojskowej”. Ale do tym, jakie miejsce w szeregu zajmował żołnierz, decydował przede wszystkim staż. A Ludowe Wojsko Polskie wzywało swych obywateli na dwuletnią albo trzyletnią służbę - do żołnierskich warunków na dłużej musieli przywyknąć marynarze, więc i koty musiały cierpieć dłużej. Ci, którzy przebywali w armii najkrócej, byli określani sierściuchami czy kubusiami. Mieli przed sobą od 365 do 725 dni służby. Kolejny szczebel to wicerezerwiści - tym do odbębnienia zostało od 184 do 365 dni służby - i wreszcie rezerwa, czyli ci, którzy wracają do cywila najpóźniej za pół roku. Odrębną kategorię stanowili marynarze. I wcale nie chodzi tu o żołnierzy marynarki wojennej, ale wojskowych ukaranych aresztem. Nie dość, że najczęściej musieli doliczyć do swojej służby okres kary, to jeszcze mieli do odsłużenia aż dwa tygodnie więcej! Inne określenie dla członków tej grupy odnotowane przez Ruszara to dziadek. Tym mianem byli nazywani wojskowi, którzy lada dzień mieli przejść do podkreślić, że w różnych jednostkach określenia te mogły być modyfikowane, wiązały się z innymi przywilejami czy obowiązkami. Przykładowo: w sieci można na przykład znaleźć kategorię cywila, który wyjdzie z wojska za 50 dni. Niezależnie od tego, gdzie który żołnierz służył, wojskowy zwyczaj związany z kotami miał jednak jeden wspólny mianownik. Niemalże wszędzie znane było pojęcie „meldowania fali”. O co chodzi? „Na stołówce żołnierskiej po zjedzeniu obiadu odrywa się kolejny centymetr z metra krawieckiego i uderzywszy łyżką trzykrotnie w stół, głośno krzyczy się cyfrę, czyli liczbę dni, które zostały jeszcze do odsłużenia. Przywilej ten dotyczy wyłącznie rezerwistów” - objaśnia Józef Ruszar. „Jeśli swoją falę próbuje meldować jakiś sierściuch, jest odpowiednio doceniany przez falowca i nikogo to nie dziwi” - tłumaczy meandry tego zwyczaju Antoni Pawlak. Nie zawsze „rozrywki co niemiara” Na kartach „Czerwonych pająków” można wyczytać, że starsi stażem wojskowi zacierali ręce na przybycie młodszych kolegów. Specjalnie na tę okoliczność układano wierszyki czy tworzono przyśpiewki. Naturalnie wszystko zależało od jednostki, w której powstawały. Z „podręcznego leksykonu wojskowego” opisanego przez Ruszara poznamy, hm, tradycję 6. Łużyckiego Pułku Zmechanizowanego z lat 1978-1979. Na pierwszy ogień autor bierze WSW (Wojskowa Służba Wewnętrzna) i „wycieczkę do trójmiasta”. O co chodzi? W tej „zabawie” pierwsze skrzypce grali kaprale, którzy szkolili świeży narybek. Najpierw proponowali zapisy do WSW i wycieczkę. Jak nietrudno się domyślić, chętnych nie brakowało - wszak służba w żandarmerii to prestiż, a też wyjściem z jednostki nikt nie wzgardzi. Pokazy sprawności podczas przysięgi wojskowej kolejnego rocznika poborowych, rok 1995 - fala wciąż była wtedy w wojsku jednym z najtrwalszych spadków po PRLJak kończyła się „zabawa”? „Ci, którzy zgłosili się do WSW, dostają Wodę, Szmatę, Wiadro i zmywają korytarz. Turyści zaś zwiedzają »trójmiasto«, czyli zazwyczaj łączone trzy pomieszczenia: kibel, umywalnię i palarnię. No i grzeją rejony aż miło... Zaskoczonych honoruje rechot starego wojska i wrzask: Biegiem! Bieg!, Co, jeszcze się burzy? Biegiem, bo przep....ę [sadystyczna forma znęcania się - red.], kocie jebany!” - cytuje Józef Ruszar. Odzywki z pewnością są wulgarne, ale zmuszanie do sprzątania to jeszcze nie żadne tortury. Chociaż oczywiście zdarzały się bardziej agresywne zwyczaje. Przykładowo za taki można uznać głuszenie kota. Delikwent był zobowiązany, żeby włożyć głowę do blaszanej szafki, a starszyzna niespodziewanie biła w nią taboretem. „Kot wyskakuje ogłuszony. Potem bierze się następnego kota” - tłumaczy autor „Czerwonych pająków”.Za jedną z bardziej brutalnych form gnębienia kotów należy również uznać formę fali nazywaną motylem. Nie ma co ukrywać, w tym przypadku w grę wchodził nawet areszt za zbiorowe pobicie. Ale nie ma się co dziwić, skoro jeden z kubusiów był trzymany przez kolegów za ręce i nogi, a reszta tłukła go pasami po tyłku... W tym wypadku dziadki czy rezerwiści musieli się dwa razy zastanowić. Bo jeśli donos okazałby się skuteczny, czekałby ich dłuższy pobyt w Ludowym Wojsku Polskim. A tego niemal wszyscy próbowali uniknąć. Zdarzały się i tragedie, ale też próby ucieczki. Rezerwiści wracają do domu po służbie wojskowej. Wrocław, przełom lat Józefa Ruszara czytamy nawet o wisielcu. „Jakby cały czas jechał na szmacie i szczocie, dostawał więcej w pizdę, toby nie miał czasu na głupstwa” - komentował ktoś. „Młody nie powinien mieć czasu, bo o domu myśli, o dziewczynie, o wódce” - stwierdził kto inny. Zgodnie z książkową relacją podobne komentarze były nagminne. Jedno jest pewne: sprawa odbiła się szerokim echem, a ostatecznie stwierdzono, że młodzian z Hrubieszowa targnął się na swoje życie w związku z wydarzeniami na tle rodzinnym. Oczywiście o fali nikt nie wspominał. Ale może wcale nie chodziło o nią? Poborowi robili wszystko, byle tylko wyrwać się do cywila. Jak pisze Antoni Pawlak, niektórzy byli w stanie pociąć się żyletką (na całym ciele), rzucać w zawodową kadrę taboretami czy nawet symulować nocne moczenie. Znalazł się i taki delikwent, który po trzech dniach skoczył z nożem od niezbędnika na dowódcę. Zresztą, trudno się dziwić, bo niechęć do Ludowego Wojska Polskiego nie była niczym nadzwyczajnym. „Lepiej świni dać kotleta, niż pozostać tu na trepa” - mówi jedno ze znanych powiedzonek z lat 70. 117 osób zginęło z powodu fali przemocy, która w ostatnich kilku dniach ogarnęła dwie prowincje na zachodzie RPA — poinformował rząd. Sytuacja w Johannesburgu jest już spokojniejsza, ale w Durbanie cały czas dochodzi do grabieży i podpaleń — podaje agencja które wybuchły w RPA po uwięzieniu w nocy z 7 na 8 lipca byłego prezydenta Jacoba Zumy, przerodziły się w gwałtowne zamieszki z policją, a następnie w niewidzianą od lat falę przemocy, grabieży i podpaleń. W prowincji KwaZulu-Natal zginęło 91 osób, w Gauteng 26 - przekazał rząd. Wcześniej informowano o ogółem 72 ofiarach. Większość z tych osób zginęła w chaosie, który towarzyszył plądrowaniu sklepów — pisze AP. Według policji aresztowano 2203 osoby. Do miast skierowano wojsko Do ogarniętych przemocą miast skierowano wojsko, które ma pomagać policji w przywróceniu porządku. Do czwartku rozmieszczono tam 10 tys. żołnierzy, jeszcze w środę było ich 5 tys., a ministerstwo obrony planuje, by w operacji wzięło udział w sumie 25 tys. wojskowych. W czwartek do jednostek wezwano wszystkich rezerwistów. W leżącym w prowincji Gauteng Johannesburgu, gospodarczej stolicy RPA, w czwartek z ulic sprzątano odłamki szkła i gruz, przedsiębiorcy oceniali straty swoich złupionych biznesów, porządku pilnowało wojsko — relacjonuje AP. Do niepokojów wciąż dochodzi w prowincji KwaZulu-Natal, szczególnie w portowym Durbanie, gdzie nadal płoną niektóre magazyny, a centra handlowe są atakowane i plądrowane — pisze agencja. Policja i wojsko starają się odblokować zatarasowaną przez spalone ciężarówki autostradę prowadzącą do Johannesburga. Dłuższa blokada tej kluczowej drogi może doprowadzić do problemów z zaopatrzeniem w podstawowe produkty obszarów położonych w głębi kraju. Źródło: PAP Burza w Polsce Przerażające liczby z soboty Burza przynosi śmiertelne zagrożenie i niestety podczas bieżącego weekendu przekonaliśmy się, że żywioł nie ma litości. Jak przekazał rzecznik prasowy komendanta głównego PSP, najwięcej interweniowali strażacy w woj. małopolskim (1244), mazowieckim (332), podkarpackim (147) oraz łódzkim (145). - Strażacy otrzymali blisko 150 zgłoszeń o uszkodzonych budynkach, w tym 100 na terenie woj. małopolskiego. Niestety w zdarzeniach odnotowano dwie ofiary śmiertelne, ponadto jedna osoba została ranna - przekazał Kierzkowski, cytowany przez Polską Agencję Prasową. Dalszy ciąg materiału pod galerią ze zdjęciami. Czytaj też: Wahania temperatur i burze to nie wszystko. Ekspert IMGW zdradza szczegóły Dwie śmiertelne ofiary burzy w Polsce W województwie dolnośląskim, w miejscowości Biały Kościół, na 70-latkę przewróciło się drzewo. Kobieta zmarła. Natomiast w województwie podkarpackim (pow. rzeszowski) na samochód osobowy spadło drzewo. W wyniku zdarzenia zginął kierowca auta, a jedna została ranna. Rodzinom i bliskim ofiar żywiołu składamy wyrazy współczucia. W najbliższych dniach będziemy mieli dynamiczną i zmienną pogodę. W niedzielę ( r.) będzie można odetchnąć po fali upałów i burzach. Jak zaznaczył w rozmowie z PAP synoptyk IMGW-PIB Michał Folwarski, będzie to krótka przerwa, bo już w poniedziałek na zachód Polski wrócą temperatury dochodzące do 34 stopni Celsjusza. O szczegółach będziemy informować na bieżąco w naszym pogodowym serwisie. Sonda Boisz się skutków deszczu i burz? Gwałtowna burza pod Sycowem W wyniku nawałnic, które miały miejsce w całej Polsce, zginęły dwie osoby. W miejscowości Biały Kościół, w województwie dolnośląskim, zginęła 70-letnia kobieta, przygnieciona przez przewrócone drzewo. Z kolei na Podkarpaciu, w miejscowości Przewrotne, drzewo spadło na jadący samochód, w wyniku czego zginął prowadzący samochód 39-latek. W sobotę ogromna ulewa przeszła nad Krakowem, gdzie zalane zostały całe ulice. W związku z nawałnicą nad Krakowem przerwany został koncert rapera Maty, a jego uczestnicy musieli zostać ewakuowani. Organizator poinformował, że koncert odbędzie się w niedzielę. W niedzielę, po sobotnich burzach, temperatura ma spaść do 28 stopni Celsjusza - mówi Michał Folwarski, synoptyk Centralnego Biura Prognoz IMGW-PIB, cytowany przez Onet. Czytaj więcej Zobacz nasz materiał w polskimi napisami – włącz je w prawym dolnym rogu okienka YouTube To reakcja na ostatnie wiadomości o zabójstwach i okaleczaniu białoruskich poborowych, zwłaszcza w Pieczach – jednostce, która złą sławą cieszyła się jeszcze w czasach ZSRR „Fala” zabiła żołnierza, Białorusini żądają dymisji ministra obrony Obywatelski ruch Centrum Praw Poborowego będzie zbierać wiadomości o „fali” w białoruskim wojsku. Chcą uczcić pamięć ofiar bezprawia w armi i przeciwdziałać kryminalizacji wojska. – Białoruskim społeczeństwem wstrząsają wiadomości o śmierci żołnierzy służby zasadniczej. Wiadomo co najmniej o czterech przypadkach tylko w tym roku. Tylko oburzenie społeczeństwa skłoniło urzędników Ministerstwa Obrony do poinformowania o, ich zdaniem, nielicznych, ale występujących zgonach w wojsku i wszczęcia dochodzenia. Centrum Praw Poborowego przedstawia Księgę Pamięci, by suche liczby statystyk zilustrować historią chłopców, których obowiązek wobec Ojczyzny został spełniony za zbyt wysoką cenę – podkreślają twórcy akcji. Centrum Praw Poborowego będzie publikować w Księdze Pamięci opisane w ogólnodostępnych źródłach tragiczne przypadki, które wydarzyły się z udziałem żołnierzy służby zasadniczej. Aktywiści ruchu wzywają też bliskich i przyjaciół zabitych do wysyłania im własnych historii o fali. – Tych historii nie powinno się przemilczać. Wojsko nie powinno upodobniać się do smoka, który porywa najlepszych młodzieńców, by ich pożreć – piszą obrońcy poborowych. Księga Pamięcie Ofiar Fali. Screenshot ze strony Według Kiryła Piatrenki, przedstawiciela Centrum, dla ich ruchu temat „fali” jest nowy, bo do tej pory zajmowali się głównie warunkami poboru, a zwracali się do nich zazwyczaj nie żołnierze, a ich krewni. – „Fala” jest dla nas nowym tematem. Musimy znaleźć sposób rozwiązania tego problemu, by pomóc obywatelom. Obawiam się, że sytuacji tej nie rozwiążemy za pomocą działań prawnych – jednostki wojskowe są zamknięte dla społeczeństwa, kontroli obywatelskiej nad nimi nie ma, a jedynym dla rodziny sposobem zobaczenia żołnierza są odwiedziny w jednostce i przepustki. Ale w tym momencie, gdy płyną do nas takie apele, będziemy co najmniej ograniczać do bicia we wszystkie dzwony i zwracania się do niezależnych mediów. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazały, jak efektywne może to być. Liczę, że następnym razem uda się uniknąć ofiar – powiedział Kirił Piatrenka w rozmowie z Centrum Praw Poborowego do ruch obywatelski stworzony w 2010 roku na bazie kampanii społecznej „O alternatywną służbą obywatelską na Białorusi”. II, PJ,

ofiary fali w wojsku